Watney kontra Mars

Marsjanin (2015)


Jak tylko zobaczyłam zwiastun, wiedziałam że muszę ten film obejrzeć na dużym ekranie. Potem przeczytałam książkę i jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że idę do kina.

Książka jest fantastyczna: dobrze napisania, z dużą dawką humoru i trzyma w napięciu do samego końca. I mimo że pełno w niej naukowych zwrotów, to nie przytłaczają one humanistycznego umysłu. Ja nie czułam się dziwnie czytając o tych wszystkich chemicznych reakcjach czy obliczeniach w siedzibie NASA :)

Ciężko jest zekranizować dobrą książkę. Filmowcy muszą nie tylko zderzyć się z wyobrażeniem czytelników, którzy uwielbiają książkę. Muszą przede wszystkim przystosować tekst do ekranu, co nie zawsze dobrze im wychodzi. Czy w tym przypadku dali radę? Cóż mogło być lepiej.

Nie stawiałam Marsjaninowi wysokiej poprzeczki. Po przeczytaniu książki nie miało to sensu - tylu szczegółów i zmian w sytuacji bohatera na Czerwonej Planecie nie byliby w stanie pomieścić w dwugodzinnym filmie. Zrobili w miarę dobre cięcia w fabule, pokazując na ekranie to, co najbardziej istotne. Według mnie trochę za bardzo uprościli walkę Marka z Marsem.

Taśma na Marsie jest niezbędna ;)

Do momentu uzyskania łączności z Ziemią Mark naprawdę miał przechlapane - musiał kombinować i widz mu wtedy kibicował. Potem wszystko do samego końca szło w miarę sprawnie, bez specjalnych zwrotów, by wbić widza w fotel.

Brakowało mi dwóch elementów, które równoważyłyby fabułę:
-  awarii łączności, kiedy NASA mogło się tylko przyglądać czy Mark dalej sobie poradzi;
-  burzy piaskowej podczas drogi do krateru Schiaparelliego, o której Mark nie wiedział, a którą dostrzegło NASA, ale nie mieli go jak ostrzec.

Można to było umieścić w filmie, zamiast pokazywać targaną wyrzutami sumienia porucznik komandor Lewis. Zrobienie z niej męczennicy to najgłupszy pomysł, na jaki mogli wpaść scenarzyści. Przez to kompletnie popsuli zakończenie, które nijak ma się do całości. Kto czytał książkę, ten wie o co mi chodzi (nie chcę tu spojlerować :)). Na sam koniec filmu, na osłodę, otrzymujemy jeszcze bonus od scenarzystów, którego Andy Weir nie umieścił w książce. To akurat mi się podobało, bo po zakończenie książki miałam mały niedosyt.

Podsumowując. Dla mnie Masjanin to dobry film z kiepskim finałem. Świetnie nakręcony, z niezłym aktorstwem (Matt Damon rewelacyjny), zachwyca wizualnie. Ridley Scott podniósł się po ostatnich niepowodzeniach. Zwiódł mnie jedynie scenariusz.

Ocena: mocne 7/10.

Komentarze

  1. Bardzo chcę zobaczyć ten film (mimo że piszesz, iż sknocili zakończenie). Ale jak to ja, postanowiłam że najpierw przeczytam książkę, a potem pójdę do kina na film i jak to ja, do tej pory książki nie przeczytałam...

    OdpowiedzUsuń
  2. Więc jak będziesz mieć chwilę/wenę/ochotę to koniecznie przeczytaj książkę - warto przed filmem. Sam film dobrze się w kinie ogląda, ale potem ciężko by było sięgnąć po książkę. Tak mi się wydaje :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty