Urodziny Mistrza, urodziny bloga i znajomi gardzący twórczością Tolkiena


03/01/1892

Dziś wypada 130 rocznica urodzin J. R. R. Tolkiena


To jest idealny moment, by powrócić do blogowania. Zwłaszcza ze dziś stuknęło 10 lat, jak mój kulturalny notatnik istnieje sobie w sieci. :)
Zbieżność daty urodzin Tolkiena z opublikowaniem mojego pierwszego wpisu była całkowicie przypadkowa. Zorientowałam się dopiero rok później. Cóż, fascynacja zrobiła swoje i Tolkien ma czasem wpływ na moje kulturalne decyzje.

Chciałabym w tym roku napisać kilka dłuższych tekstów związanych z moim zainteresowaniem twórczością Tolkiena. Wymaga to jednak ode mnie sporego przygotowania i odświeżenia wiedzy, więc pewnie się za to zabiorę bliżej września. ;D Tymczasem wrócę pamięcią do czasów szkolnych i studenckich, i opowiem Wam, jak reagowali ludzie z mojego otoczenia na informacje o tym, że interesuję się Hobbitem, Władcą Pierścieni i generalnie książkami fantasy. 

Pod tym względem to ja zawsze miałam pod górkę. Nie licząc najlepszej przyjaciółki, kilku koleżanek, brata, rodziców i najlepszej kuzynki, trafiałam na ludzi, którzy nie mogli zrozumieć że dziewczyny też mogą czytać fantastykę. Serio. ;) Jeszcze w czasach gimnazjum nie było z tym problemu, bo wtedy miały miejsce premiery kinowe Władcy Pierścieni i wszyscy dookoła gadali o Śródziemiu.
Ale jak poszłam do liceum, zmienili się znajomi, środowisko i nagle jest trend, że fantasy jest tylko dla facetów. Zawsze mnie to bawiło, bo choć czytałam przeróżne książki, to znajomi nie mogli zdzierżyć właśnie Tolkiena. 
"Po co to czytać, to jest nudne, nie ma kobiecych postaci, nie ma akcji, to dla facetów. Skąd ci się to wzięło. Nie możesz czytać babskich historii?" 
(Ja nie mogłam za to zdzierżyć fascynacji moich koleżanek Dziennikiem Bridget Jones. - tutaj  pisałam dlaczego.) 
Żeby nie musieć tego wysłuchiwać, przestałam rozmawiać o moich ulubionych gatunkach literackich. Nie myślcie, że się przejmowałam. ;) Po prostu szkoda mi było czasu na tłumaczenie "betonowym kołkom" (że tak się kolokwialnie wyrażę), że nie ma czegoś takiego w literaturze jak gatunki dla kobiet i mężczyzn. 


Kiedy wybrałam temat do prezentacji maturalnej, też nie miałam lekko. 
Jak przeczytałam: Dzieło literackie, a adaptacja filmowa. Omów na wybranym przykładzie, to od razu widziałam, że to jest mój temat i idealnie pasuje, by go zaprezentować na przykładzie ekranizacji "Władcy Pierścieni". 
Ale moja koleżanka Agata miała inne zdanie. Oznajmiła mi, że nie mogę tego zrobić. Pytam dlaczego? Bo adaptacja powinna być przedstawiona na jakiejś lekturze szkolnej. Więc dopytuję: gdzie jest to napisane? Bo nie wiedzę żadnego dopisku w sprawie wyboru książek. A ona wykręcając się od odpowiedzi: lepiej zapytaj polonistyki. Więc poszłam. ;) Wyglądało to tak:

Klaudyna: Czy w moim wybranym temacie mogę wziąć na warsztat jakąkolwiek książkę, czy muszę ograniczyć się do lektur szkolnych?
Pani Cecylia: Możesz wybrać co chcesz, nie mat u żadnego zakresu.
Klaudyna: To super.
Pani Cecylia: A co wybrałaś, jeśli można spytać?
Klaudyna: Władcę Pierścieni.
Pani Cecylia: Znam, widziałam. Chodzi o Drużynę Pierścienia?
Klaudyna: Nie, o całą trylogię.
Pani Cecylia: Jesteś pewna?
Klaudyna: Tak.

Ostatecznie koleżanka Agata zazdrościła mi wybrania  ulubionego tematu (bo przecież nie Tolkiena), bo potem nie raz mi mówiła, że nie mam problemów z przygotowaniem się do prezentacji, a ona utknęła na dość długo przy swoim poetyckiem porównywaniu dwóch epok. 
Dziś mogę powiedzieć, że zakończenie liceum wyszło mi najlepiej. Miałam jedną z najciekawszych prezentacji maturalnych, dostałam z niej maksymalną liczbę punktów i jeszcze gratulacje od polonistyki-wychowawczyni, która się po mnie tego kompletnie nie spodziewała. Nie ona jedna. ;)


Gdy poszłam na studia polonistyczne, tam było trochę lepiej z moją fascynacją Tolkienem. Dostawało mi się częściej za czytanie Harry'ego Pottera. ;) 
Miałam za to znajomą, która była takim wampirem emocjonalnym i ciężko się było od niej odciąć. Przez trzy lata, jak tylko miała okazję, drwiła na wszystkie strony z moich ulubionych książek, i ciągle mi wypominała jak to fantasy może zniszczyć psychikę. Ale robiła to w taki sposób, by nie być bardzo bezpośrednią, ale zaznaczyć swoje zdanie. Nie była w stanie mnie sprowokować, więc mściła się w inny sposób. Przez te trzy lata prawie mnie odizolowała od wspólnych znajomych. Ale to długa historia. 

Na seminarium magisterskim trafiłam do grupy, gdzie twórczość Tolkiena był abstrakcją dla pozostałych osób. Prócz Natalii, która pisała o Opowieściach z Narnii C.S. Lewisa. Z resztą z Natalią miałyśmy bardzo podobne zainteresowania, mnóstwo wspólnych tematów i podobne poczucie humoru. Więc trzymałyśmy się razem, pomagając sobie i wytrzymując wymowne spojrzenia pozostałych, które czasem były bezlitośnie chłodne. ;) Zwłaszcza jak spotykaliśmy się wszyscy na seminarium, by przeczytać fragmenty swoich prac lub popracować wspólnie nad jakiś zagadnieniem. Choć odbyło się bez uszczypliwych uwag, to miałam cały czas wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie bardzo dziwnie. Jak można pisać poważną pracę magisterską o fantasy. I to jeszcze w zakładzie metodologii nauczania języka polskiego? A można ;) Jak przedstawiłam swój pomysł pisania pracy o Tolkienie, to pani promotor była zaintrygowana, choć jak stwierdziła, musiała się trochę w temacie dokształcić. Dzięki niej wyszła mi naprawdę niezły tekst magisterski. Został nawet zachowany dla kolejnych pokoleń seminarzystów, jako przykład pisania pracy o tolkienowskich adaptacjach filmowych. ;)

W międzyczasie miałam też okazję usłyszeć bardzo zaskoczone opinie znajomych moich rodziców. 
Kiedy ktoś pytał moją mamę, jak mi idzie na studiach i co będę pisać na koniec, zawsze wspominała moją fascynację "Władcą Pierścieni". 
Jak zwykle: Klaudyna, taki temat? O Tolkienie? To można o tym coś napisać? Da się, są w ogóle jakieś materiały? To ona jest bardzo odważna, bo to męski świat literatury, a ona nie wygląda na kogoś, kto tym się interesuje.


Tak to było, w czasie, gdy nie miało się nieograniczonego dostępu do internetu, nie było Instagrama, wielu grup zainteresowań na FB i dużego wyboru tematycznego forum. Ale jak widać z prawdziwej pasji, fascynacji, własnego uporu i pomocy bliskich można naprawdę dużo zdziałać.

Gdybym dziś była w szkole lub na studiach i pisała jakąkolwiek pracę o Tolkienie, to miałam ogromne ilości materiału i mnóstwo chętnych do pomocy przy badaniach. I na pewno otrzymałabym dużo więcej wsparcia. :) 

W sumie, to mogę jeszcze zaszaleć - pójść na jakieś zaoczne studia i pisać pracę o ekranizacji Hobbita. Miałabym dwa razy więcej roboty i kilkadziesiąt koncepcji ugryzienia tematu i ogromną liczbę chętnych, którzy odpowiedzieliby mi na pytanie dlaczego są bardzo sceptyczni do tych filmów. 
Idę kombinować. ;P

Tymczasem, do kolejnego czytelniczego spotkania.
Klaudyna

Komentarze

Popularne posty